Witam. Jakieś półtora roku temu, w celach czysto rekreacyjnych zakupiłem w/w Punto rocznik '95 bordo metalik, jedyne takie dostępne w tym czasie w Polsce - od jakiegoś Janusza handlarza-wieśniaka. W momencie zakupu i jeździe próbnej auto wydawało się zdolne do jazdy, wiec zapłaciłem i pojechałem. Padało dosyć mocno tego dnia, ale było niezłe. Nigdy takiego małego pryszcza nie miałem z takim dość mocnym silnikiem, wiec bardzo mi się podobała jazda. Po przejechaniu ok. 30 km silnikiem zaczęło trochę rzucać, dławic, chodził na 3 cylindry, potem na 2 aż w końcu padł w Olkuszu, i tam go zostawiłem na pastwę jakiegoś Mirka mechaniora. Mechanior siedział przy nim 5 dni. Płakał że rozrząd był przestawiony, bo zerwało klina. Zawory niby OK i wałek tez OK. (ciekawe czy podwozie było dobre i czy tory były dobre). Wymienił filtry, rozrząd, przewody i świece. Podobno sprawdzał ciśnienie w cylindrach i na pompie paliwa i było OK. Coś jeszcze grzebał, nie pamiętam nawet co, ale jako że po to auto przyjechałem z zagranicy i zatrzymałem się u brata na Śląsku nie miałem możliwości stać nad nim i sprawdzać postępy - wszystko na telefon. Jako że czas uciekał i musiałem wracać, dzwoniłem do Mirka co jakiś czas i pytałem o postępy. Mirek kręcił, kombinował, w końcu mówi ze auto gotowe. Mirek skasował kasę (niemałą), i jako ze była już godzina 20-ta dał kluczyki i się upłynnił. Jadąc spowrotem czuje ze auto nie ma mocy, zbiera się jak d*** przy zatwardzeniu, ale jedzie. Próbuje dzwonić do Mirka, nie odbiera. Spoko - mowie, auto jedzie, jakoś dojadę. Dojechałem na Śląsk, biorę z rana auto do następnego mechaniora. Mechanior wpina wtyczkę do kompa i mówi ze d***, nie wykrywa silnika. To nietypowy model i nie ma oprogramowania. OK. Jadę do następnego, to samo - następny to samo. W serwisie Fiata w Tychach czasu nie maja, a ja muszę na następny dzień być w innej części Polski. Myślę - jeździ - pojadę. Dziwny smród spalin, trochę czarnego dymu, pali jak smok,ale jedzie. Po drodze wypatrzyłem serwis Fiata, zatrzymuje się, czekam ponad 2 godz. na oględziny, w końcu mechanior wolny. Wpina wtyczkę, ni ma nic. Szuka, grzebie, okazuje się że bezpiecznik od sterowania upalony, nie wykrywa nic. Bezpiecznik wymieniony, Jest! Jest silnik! Na kompie wszystko OK, ale kiedyś był błąd EGR, błąd skasowany, jadę. Auto dalej zamulone, ale jedzie wiec jest git. Dojechałem. W swojej rodzinnej wiosce mam paru znajomków mechaniorow wysoko wyspecjalizowanych, wiec już polowa sukcesu. Pierwsza flaszka i padają magiczne słowa słowa super znajomka mechaniora: kto ci to tak spierdolił! Rozrząd przestawiony o kilka zębów, ustawiamy od nowa! Rozrząd ustawiony, silnik uruchomiony - mało nie wyskoczył z ramy. Po dogłębnych oględzinach Fiatowskich serwisowych schematów okazuje się, ze aby rozrząd, ustawić należy wyciągnąć język ze znaczkiem z obudowy rozrządu i wtedy ustawić koła pod znaki. Cały pic polegał własnie na tym pieprzonym języczku w obudowie! 4 zęby różnicy bodajże! Udało się! Kuźwa, Punciak teraz jest jak rakieta! Jeszcze tylko muszę wrócić do Włoch, tylko 2 tys. kilometrów, dam rade! Przed wyjazdem do Włoch mam jeszcze spotkanie koło Rzeszowa. Pogoda w Polsce trochę do dupy - jak to w Polsce pod koniec września- leje jak z cebra. Dojeżdżam na miejsce spotkania, z autem wszystko OK. Pod sama firma gdzie miałem spotkanie Punciak gaśnie. Odpala, ale znowu chodzi na 3 gary, rzuca go, czuć ze momentami gubi nawet 2 garczki i d***... Walić to, najważniejsze spotkanie, załatwić biznesy i będzie się myślało. Auto postało ze dwie godzinki, odpalił jak gdyby nigdy nic i jadę! Przejechałem z 50 km, światła w Rzeszowie, lekko pod górkę, Punciak gaśnie i nie chce odpalić. Zepchnąłem na pobocze, oględziny przewodów WN, świec, znaków na rozrządzie / wszystko OK. Po kilku minutach odpala i praktycznie jednym cięgiem 2 tys. kilometrów robi bez żadnych problemów. JESTEM W DOMU! Gdyby nie to, ze uparłem się na to Punto jako prezent dla kobity, to zostałoby już na światłach w tym pieprzonym Rzeszowie. Pieprzonym, nie przez Rzeszów i rzeszowiaków, ale przez to pieprzone Punto. Tak naprawdę, to uparłem się na Punto, bo moja kobita jeździła wcześniej Punto 1.2 ELX 75, ale rozpieprzyła. Punto dobrze znalem i tak naprawdę to chciałem cabrio dla siebie, by pojeździć w sobotę czy niedziele i jak coś sie zepsuje, to pogrzebać sobie w nim w wolnym czasie. Od lat jeżdżę dieslami i wsiąść sobie w benzynkę i popiłować czasem, napawało mnie ogromnym podnieceniem. Ale wróćmy do tematu... Kobita jeździła Punciakiem i bardzo sobie chwaliła. Wyjątkiem były dni kiedy padało... Gasł gnój, ale jakoś odpalał i jeździł. Pomyślałem ze Mirek w Olkuszu wziął piniondze za wymianę kabli i świec, ale nie wymienił, wiec zrobiłem to ja. Okazało się ze Wtyczki przewodów nie były takie, jakie powinny być. Od strony cewki/aparatu zapłonowego był bolec o średnicy 2mm a na wtyczce przewodów jakies 4mm. Wymiana filtrów, oleju, przewodów i świec - d***, podczas deszczu silnik robi sztuczki. Zaczął tez robić sztuczki nawet w słoneczne dni. Jeździła kobicina tak sobie do pracy, cały czas narzekała na sztuczki Punciaka, ale w razie czego zawsze miała do dyspozycji inne auto i jak była mocno wkurzona to Punciaka zostawiała. Jeździłem tez trochę i ja, piłowałem jak się dało i dla mnie prawie zawsze była bomba... No może poza tymi sztuczkami nawet w słoneczne dni i tylko na gorącym silniku. Przy okazji moich jazd posypało się tez sprzęgło, ale to już podejrzewałem od dawna. Mechanior przyjechał, zabrał Punciaka, sprzęgło kompletne wymienił i byłoby by dobrze... Dobrze gdyby nie to, ze Punciak chodził coraz gorzej, gasł na światłach, ciężko palił na gorąco aż kobita sie wkurzyła i do Punciaka od września zeszłego roku nie wsiadła. Ja nie miałem czasu żeby zajrzeć i tak stal pod chmurka do dziś. Dzisiaj ładna pogoda była / wiosna przyszła / wiec akumulator naładowałem, dach otworzyłem i Punciak od kopa odpalił bez problemu. Lekko falujące obroty - zawsze tak miał - ale na zimno miód malina, ciągnie, jak prawdziwy samochód jedzie. Gdy się zagrzeje - d***. Muli go, nie chce się wkręcać na obroty, jak za mocno gazu się doda to zgasnąć potrafi. Tak robił tez wcześniej. Jeździłem po mechaniorach, ale tu Włoszech to same lamy i nic nie potrafią zrobić. Na zimno super maszyna - jak się rozgrzeje - d***. Najgorzej jest na światłach, trzeba pomału dawać gazu bo potrafi zgasnąć. Na wysokich obrotach jak ruszam, to muszę mu dawkować sprzęgła bo muli go i prawie gaśnie. Co ciekawe - na paru skrzyżowaniach to istna tragedia - kilka podejść do ruszania, bo muli i gaśnie. Chyba jak jest lekko pod górkę wtedy jest najgorzej. Na jednym szerokim rondzie muszę stanąć w połowie bo prawie gaśnie, i to zawsze w tym samym miejscu tego ronda. Jak już się rozbuja to jedzie pod warunkiem ze przy zmianie biegu przytrzymam na wysokich obrotach i pomału popuszczam sprzęgło. Na autostradzie też rozbujany jedzie, najgorzej jak trzeba wcisnąć głębiej gaz, wtedy zamuli konkretnie i prawie staje - pomaga tylko redukcja, wysokie obroty i manewrowanie pedałem sprzęgła. Po dłuższej jeździe na wyższych obrotach zapala się marchewa, ale gaśnie po ponownym odpaleniu. Jak zamuli go mocno na światłach to pomaga zgaszenie silnika na parę sekund i na następne kilka sekund odzywa jak młody Bóg - do następnych świateł... Poradźcie panowie bo już pomysłów nie mam. Mechanior, któryś z kolei mówił ze wydech zapchany - wymieniłem wydech, następny mówi ze katalizator zapchany - wyjebałem wkład. Myślę nad wymianą silnika, ale za punt honoru postawiłem sobie że będzie to ostateczność, chce jak najwięcej robić sam, bo lubię pogrzebać i w sumie po to go wziąłem. Kończą mi się pomysły, poradźcie mi wy... Następnym krokiem będzie wymiana czujnika obrotów, potem sondy lambda, EGR/u nie wymienię bo za drogo, chyba że zaślepię choć nie wiem jak. Narazie wstrzymam się by poznać wasze opinie na ten temat. Ratujcie bo kończy mi się cierpliwość, a nie chce by o jakąś pierdołe skończył na szrocie. Lubie to male g***o i nie kupie kobicie żadnego wieśniackiego golfa, choć by bardzo chciała. Sorki ze tak dużo czytania. O moich problemach pisze trochę w żartobliwej formie, ale tylko dlatego żeby wam się lepiej czytało te moje wypociny. Liczę na wasze poważne podejście do tematu, nie pozwólcie Bertonowi zginąć w prasie! Z góry dzięki! Thanks from the mountains!
|