Nadeszła sobota. Plan był w miarę ustalony. Wymiana sprężyn w Stilonie od 9tej a na koniec szybka robota z przegubem w Rafauowym Lansmobilu, jakoś tak od 14tej do oporu. Zamierzenia ambitne i jak to bywa przy tego typu operacjach, brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość.
No i zaczęło się. Marcin zjawił się zgodnie z obietnicą w okolicy godziny 9tej. Stilon tempem paradnym wjechał na stanowisku pracy, które ku uciesze sąsiadów było usytuowane dokładnie pod ich oknami. Przygrzewani porannym słońcem i owiewani chłodnym jeszcze zefirkiem zaczęliśmy wyładowywać wszystko co mieliśmy. Sprężyny, lewarki, kliny pod koła, ściągacze (dzięki Kuba), koziołki i inne tego typu bambetle. Padła komenda tyłek w górę. Na rozgrzewkę wybraliśmy właśnie tył. Poszło gładko. Wręcz niepokojąco. Opuszczamy lewarki i... Co jest grane? Niby jest niżej ale bez szału. Zapomniałem, co przypomniał mi Marcin, że w Stilonie jest coś takiego jak ręczny, który na domiar wszystkiego działa całkiem przyzwoicie. Po trzynastu latach z kiepskim ręcznym w Punto można odwyknąć. Otwieram drzwi, chwytam za ręczny, zwalniam go i... BOOM!!! Opadł.

W takim razie czas zabrać się za przód. Tutaj w sumie też nie było jakichś wybitnych wygibasów. Śruby poddawały się po drobnej perswazji siłowej. Robota szła płynnie. Najwięcej namachaliśmy się ze ściągnięciem sprężyn i ich późniejszym uwolnieniem ze ściągaczy. Oryginalne okazały się być o 1/3cią dłuższe od tych MTSowych.

Przy zakładaniu nowego nabytku na amortyzatory (zresztą na belkę też) ściągacze były zbędne. A! Wyjaśniła się też sprawa ze stukami przy skręcaniu kół. Łożysko z lewej strony, po uwolnieniu poduszki, rozsypało się na beton. Wszystko jasne. Po złożeniu będzie lepiej. Nowe poduszki i łożyska czekały w pogotowiu.


Nadszedł czas opuścić samochód. Popuszczam zawór w lewarku... psssssjjjjuuuuu... dalej stoi na lewarku. No to trapez pod samochód i kręcimy. Hydrauliczny uwolniony. Lecimy w dół. Kręcę. Stilon opada, opada, opada, wahacze robią się na poziom a ten opada, opada, opada, ziemia coraz bliżej, stanął. Odsuwam się od progu, patrzymy na koło a ono elegancko wpasowane w nadkole. Łoj radość wielka a z dumy to spuchłem. Czas było pozbierać bambetle i udać się na kawę. Czasu było sporo, tak się szybko uwinęliśmy. Po dwunastej Stilon stał już na kołach. Rafau kończył pracę o 13tej... To jeszcze zdążymy zrobić jazdę testową.

Na górze czekało na nas zaplecze socjalne... sanitarno posiłkowe... czy jak to tam inaczej nazwać, obstawiane dzielnie przez Dominikę. Mycie rąk (Ci co nie używali rękawic to szorowanie), kawa, ciasto, fragment TopGear'a.
Lecimy na jazdę testową. Kręcim kołami i... sobie wyobraźcie, że nic. Cisza. Łożyska pracują jak należy. Przy skręcie kołami nic nie trze. Marcin odgiął osłonę tarczy, która wcześniej była przyczyną mego upodlenia. Wrażenia z jazdy... nie ma co się rozpisywać drugi raz. Są u mnie w temacie. Nagle rozdzwonił się telefon. Zanim ja się do niego dogrzebałem w kieszeni, zanim wyciągnąłem z kondonka, zanim spojrzałem kto to, to Rafau przestał dzwonić. Objawił nam się jak wjeżdżaliśmy na tyły mej posesji. No to lecim z koksem. My patrzymy Rafau robi... stare konie a takie naiwne można by powiedzieć, znając całą historię wymiany przegubu. Ale od początku.
Na starcie mogliśmy podziwiać kunszt prowadzenia młodego pokolenia i parkowania równoległego w wykonaniu wspomnianego. Grunt, że trafił w wyznaczone pole serwisowe. Na starcie pojawił się pierwszy problem. Nasadka 32 okazała się być za płytka. Nie łapie śruby. Nie pozostaje nic innego jak udać się na szoping do Castoramy. Na miejscu bystre oko Marcina zlokalizowało niezbędną nam nasadkę, na dodatek w cenie nie rujnującej budżetu domowego. Przy okazji namierzyłem klucz pneumatyczny w przystępnej cenie, który wraz z następną wypłatą pojawi się zapewne na wyposażeniu przydomowego warsztatu. Zgodnie z tendencją, nawet jak zaparkuję na szarym końcu parkingu, gdzie nikt inny nie powinien obok mnie stanąć, jest zupełnie odwrotnie. Na domiar złego przysłonił Stilona Pastuch w kombi i nie mogliśmy podziwiać poprawionej sylwetki Stilona. Usłyszałem tylko od Rafaua: "Uuu... Prestiż Cię przysłonił." Pognaliśmy nazad do Górska, gdzie stała zniecierpliwiona Wiecha. Zgodnie z planem (który jak już wspomniałem z biegiem czasu został brutalnie zweryfikowany) młodzież zabrała się do pracy. Trzask uwolnionej śruby, sprint po lewarek, rzutem na taśmę zdążyłem wbić kliny pod koła, bo młody już lewar korbkował. Niech się bawi pomyśleliśmy i udaliśmy się statecznym krokiem w kierunku Stilona, celem skasowania komunikatu serwisowego (co oczywiście zakończyło się pełnym sukcesem, jeśli ktoś śmiał wątpić).





Po powrocie w miejsce prac serwisowych okazało się, że jest pierwszy problem. Dojście do przegubu. Trzeba było nieco perswazji siłowej, wiedzy fizycznej i przegub był już poza zwrotnicą. Teraz tylko puknąć młotkiem w przegub... puknąć w przegub... PUKNĄĆ W PRZEGUB... Ki czort go trzyma. No to może wyciągniemy jednak półoś. Mamy nad stan opasek to nie problem. No to teraz tylko zaprzeć przegub o wycięcie w słupie energetycznym i pociągnąć, pociągnąć, POCIĄGNĄĆ. POCIĄGNĄĆ MÓWIĘ! NO PRZECIEŻ CIĄGNĘ! To kto ma imadło? Bieg na górę, mycie rąk, bieg na dół, bambetle w Punto Marcina kierunek jego działka. Tam imadło, młotek 3-4kg i raz... i raz... I RAZ... I RAZ... To są jakieś jaja. Nie chce zejść. Na zegarku okolica 16tej 17tej a my w polu. Akt desperacji numer jeden. Dawaj szlifierkę i tarczę do cięcia.

Jeden bok przegubu przecięty. Buch go młotkiem i czym co pełniło rolę klina. Nagle Marcin podnosi z ziemi wałeczek średnicy, tak na oko jednego milimetra. "To raczej coś ważnego." Z nogawki spodni dresowych w którą wsadziliśmy przegub wewnętrzny wyciąga pierścień metalowy. Mimo ciepłoty powietrza jakoś tak chłodno mi się zrobiło. Marcin też jakoś tęgiej miny nie miał, zwłaszcza że przypomnę mieliśmy siedzieć na leżaczkach a młody robić. Rozpadło się jedno z trzech łożysk przegubu wewnętrznego. Sobota. Godzina późna. Samochód pod blokiem stoi na wykrzyżu. Wizja Rafaua śpiącego na dywanie razem z psem... Akt desperacji numer dwa. SKŁADAMY ŁOŻYSKO. Wiecie co jest najlepsze? Złożyliśmy. Wałki były w piachu, trawie, kołnierzu gumowym i nogawce. Wszystkie znaleźliśmy. Starannie wymyte i na towot poskładane w jedną całość. No to tniemy przegub dalej. Przegub rozwaliliśmy do ostatniej części. Takie ustrojstwo, co to ma na sobie kule a w otworze wieloklin wchodzący na półoś Marcin rozczłonkował na trzy części. Każdą trzeba było zbijać młotem, bo rozstać się z półosią nie chciało. Ostatnie walnięcie i półoś uwolniona. Teraz kołnierz gumowy, nowy przegub i puk... wskoczył na miejsce. To było jak wyrafinowany żart.
Z planowanych 15tu minut zrobiło się półtorej godziny. Miałem wizję Rafaua straskanego na machoń, siedzącego przy samochodzie i wypatrującego nas na horyzoncie. Zastaliśmy Rafaua pełnego obaw, niemal zalanego łzami w towarzystwie, próbującej ukoić jego zszarpane nerwy, Kasi.






Składanie wszystkiego to już był pikuś. Zaskoczeni byliśmy (tak mi się wydaje że my, znaczy Marcin i ja, bo ja to na bank), że ta dzisiejsza młodzież niby taka wyszczekana a ręce jej opadały na nasze wskazówki. No bo czy to nie jest zgodne z prawdą, że przy samochodzie trzeba zdecydowanie, silnie acz z wyczuciem jak z kobietą? Czasem trzeba wsadzić palec w otwór i sprawdzić smarowanie? Że tutaj dopowiedział sobie tą kobietę to już nie nasza wina. Naciągnąć gumę też czasem trzeba i trafić nią w rowek.
Odgłosy metalicznego stukania pod blokiem uspokoiły się w okolicach 19tej trzydzieści, co oznaczało nic innego jak zakończenie prac. Na górze natomiast czekała Pizza. Nie jedna. Trzy. Reszta ciasta. Picie. Normalnie skarb nie kobieta z tej mojej Dominiki. W domu jak to na spocie. Pojedlim, popilim, pogadalim, Lilkę mi odgłaskali (innego wyjścia nie mieli) a jak zaczęło wychodzić zmęczenie nastąpił odwrót do domów. To był w sumie najdłuższy albo jeden z najdłuższych spotów, jaki udało mi się zaliczyć.
Zdjęcia robione lewarkiem wrzucę po powrocie do domu.